Sąsiedzkie skargi dotarły już do administracji, właściciel wyjca czuje narastającą presję. Spotyka nienawistne spojrzenia mijanych na klatce schodowej ludzi. Dłużej tak się nie da, musi coś z tym zrobić. I nagle pies znika. Zapytany o to, gdzie się podział jego pupil, mówi, że oddał teściowej na wieś. Behawiorysta, żmudne szkolenie, wydatki – to go przerosło. Długo bił się z myślami i ostatecznie wybrał łatwiejsze rozwiązanie. Dla niego może łatwiejsze, ale o wiele trudniejsze dla psa. Wkurzają mnie sąsiedzi, którzy pozbywają się problemu, zamiast go rozwiązać.

Powód nr 2: POLE MINOWE
Woreczki na psie odchody to nieodzowny gadżet. Jedni zawsze mają ich kilka w torebce albo w kieszeni, inni noszą je w specjalnym etui przy smyczy. Raz na jakiś czas zdarza mi się ruszyć na spacer bez odpowiedniego zaopatrzenia. Jeśli moja psinka akurat uczyni zadość fizjologii, rozglądam się wokół i szukam czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za worek albo rodzaj rękawicy. Ewentualnie proszę o siatkę w najbliższym sklepie. Po prostu głupio by mi było ot tak odejść. W sprzątaniu po czworonogu nie ma niczego uwłaczającego, w niesprzątaniu jest za to sporo lekceważenia. Zarówno innych ludzi, jak i prawa – niesprzątanie karane jest przecież mandatem.
W Polsce zorganizowano już sporo akcji społecznych mających na celu zmotywować niesprzątających. Wrocławianie stworzyli nawet „Galerię Brudasów” i zamieszczali w internecie zdjęcia tych niedostatecznie zmotywowanych. Na moim osiedlu ktoś swego czasu wbijał w psie odchody malutkie flagi z napisem „posprzątaj mnie” (nie polecam – dziwne, ale ponoć za coś takiego też można dostać mandat). Jakimś cudem ludzie znajdują wyjaśnienia dla swojego lenistwa. Twierdzą na przykład, że psie odchody w mieście są czymś równie naturalnym, co sarnie – w lesie. Że się szybko rozkładają, stanowiąc niezrównany nawóz do trawników. Że i tak wszędzie jest brudno, więc sprzątnięcie jednej kupy świata nie zbawi. I tak okolice naszych domów zamieniają się w pola minowe. Co prawda coraz rzadziej widzę ludzi beztrosko ignorujących fakt, że ich pies właśnie załatwił swoje potrzeby, ale rzut oka na trawniki wystarczy, aby przekonać się, że wciąż mam wielu sąsiadów-leniwców.
O ile łatwo jest namierzyć właściciela psa, który wyje, o tyle trudno określić, kto odpowiada za zanieczyszczanie trawników. Trzeba by pobawić się w detektywa. A przecież po naszym podwórku biegają, bawią się na nim i grają w piłkę dzieciaki. Założę się, że ich rodzice nie raz znaleźli na obuwiu swoich pociech śmierdzącą niespodziankę (tacy to na pewno zabierają na spacer z psem woreczki). Jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy. Odpowiedzialność za psa przejawia się między innymi w sprzątaniu po nim. Wkurzają mnie sąsiedzi, którzy o tym zapominają.

Powód nr 3: NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ
Znam swojego psa i wiem, że to istota łagodna, towarzyska, skora do zabawy. Kiedy zbliża się do przechodniów i ich czworonogów, mam pewność, że ma pokojowe zamiary. Taka mała włochata kuleczka shih tzu raczej nie budzi grozy, ale rozumiem, że wszelkie obwąchiwania i radosne przywitania mogą być dla niektórych irytujące. W końcu nie każdy lubi psy – dziwne, ale tak właśnie jest. Dlatego – między innymi – nie puszczam psa samopas, kiedy spacerujemy po sąsiedztwie.
Mieszkałam swego czasu blok w blok z rodziną, która sprawiła sobie psa, nieco przypominającego małego owczarka. Wypuszczano go czasem na dwór bez nadzoru, żeby wyładował ogromne pokłady energii. Wszystkie dzieci się go bały, więc matki chodziły interweniować i prosić sąsiadów, żeby ich czworonóg nie biegał sam po okolicy. Obiecali go pilnować. Odtąd pies biegał samopas, ale w kagańcu. Aż skoczył na jednego chłopca i wybił mu tym kagańcem jedynki.
Wydaje mi się, że stosunkowo rzadko widzi się psy bez nadzoru, ale niestety czasem się to zdarza. Pomijam fakt, że wyprowadzanie psa na smyczy, a w przypadku niektórych ras – także w kagańcu, jest prawnym obowiązkiem właściciela. Dziwi mnie brak wyobraźni ludzi, których pies „wyprowadza się” sam. A co, jeśli zaatakuje? Co, jeśli mu się coś stanie? Wkurzają mnie sąsiedzi, którzy nie pilnują swoich psów.
Na szczęście większość mieszkańców mojej okolicy to psiarze z prawdziwego zdarzenia. Dbają o swoich pupili najlepiej, jak mogą. Można to poznać po sposobie, w jaki opowiadają o swoich czworonogach. A także po samych psach. Widać, kiedy pies jest szczęśliwy.