Poranny spacer dał się we znaki całej naszej trójce. Godzina 7:00, słońce już wysoko, temperatura powyżej 20 stopni. Patrząc na moje czworonogi, wyobraziłam sobie, jak to jest nosić futro w taki upał. By skutecznie ugasić pragnienie, po powrocie do domu okupowały miskę z zimną wodą przez dziesięć minut, potem już tylko pozycja „na żabę” i chłodzenie podwozia…. Ale życie nie rozpieszcza – godzinkę po spacerze i obfitym śniadaniu pakujemy się do schłodzonego samochodu, by (wyjątkowo ;-)) punktualnie pojawić się w pracy – a raczej w miejscu, w którym pracuję, bo zawodowo udzielam się ja, a obie moje pupilki wpadają w błogi sen na te osiem godzin, bezczelnie mrucząc i chrapiąc pod moim biurkiem!
Kiedy więc moje czworonogi wylegiwały się w biurze po trudach spaceru, porannego posiłku i ich ukochanej jazdy autem, udałam się z wizytą do klienta. Standard – szklany biurowiec, płonący asfalt, obok sklep znanej niemieckiej marki. Po spotkaniu, chcąc uszczęśliwić dziewczyny z biura dawką owocowych witamin, zawitałam na parking rzeczonego sklepu. Na zakupy jednak nie dotarłam. Na środku parkingu w czarnym samochodzie, również znanej niemieckiej marki, w temperaturze zewnętrznej ok. 35 stopni, siedzi (a raczej już słania się na nogach…) pies. Już nie dyszy, bo nie ma siły – przegrywa walkę z 70-stopniowym upałem panującym w kabinie. Wbiegam do sklepu, pytając donośnym tonem, kto zostawił psa w samochodzie. Odzewu brak. Widać bezmyślny właściciel pogrążył się całkowicie w ferworze zakupów. Chęć uratowania ofiary ludzkiej bezmyślności ruszyła nie tylko mnie: młody chłopak, nie myśląc długo, odpiął od roweru ciężkie metalowe zabezpieczenie i z impetem uderzył w boczne okno tak, aby nie zranić odłamkami szkła będącego już w agonii psa. Pracownicy sklepu poratowali nas workami mrożonek, które przyłożone do podbrzusza czworonoga sprawiły, że wrócił cichy i płytki oddech, a w zrezygnowanych oczach pojawił się promyk walki o życie…