Wprowadziliśmy się do nowego mieszkania niecałe 2 lata temu. Do czasu przywiezienia Bajzla udało nam się je częściowo umeblować. Resztę zostawiliśmy sobie „na potem”. I całe szczęście! Dlaczego? Bo w tym momencie, po roku życia z psem, nasze mieszkanie wygląda już zupełnie inaczej, niż planowaliśmy na początku.
Gdy przygotowywaliśmy się na przyjście Bajzla, dużo czytaliśmy i rozmawialiśmy z innymi właścicielami szczeniaków. Niektóre historie wydawały się kosmicznie abstrakcyjne. Czytaliśmy o psie, który w pół godziny solidnie nadgryzł zderzak samochodu. Słyszeliśmy o psie, który podarł na strzępy wszystkie domowe książki, podczas gdy właściciele byli w pracy. Pies naszych przyjaciół wygryzł kable zatynkowane w ścianie. Teraz te historie wydają mi się całkiem prawdopodobne. I większość z nich, paradoksalnie, brzmi dla mnie nawet śmiesznie.
Większość naszych mebli została przez szczeniaka starannie obgryziona i wymagała wymiany. Na pierwszy ogień poszła jasna kanapa. Długowłosy pies wprawdzie nie linieje (uff!), ale za to w gąszczu włosów przynosi patyczki, listki, błoto i inne skarby, które potem lądują wszędzie w mieszkaniu, łącznie z kanapą. Nowa koniecznie musiała więc być ciemna i mieć zdejmowane pokrycie, żeby można było w dowolnym momencie ją wyprać. Drewniane krzesła miały tak poobgryzane nogi, że każdy, kto do nas przyszedł, siadał na nich „na własne ryzyko”. Teraz mamy krzesła z metalowymi nogami i wszyscy są bezpieczni. Dywan musiał zostać z każdej strony przystawiony sofą i fotelem, tak aby nie trzeba było codziennie na nowo układać go w odpowiedniej pozycji. I tak dalej… I tym podobne…