Pies na zimową depresję

Zima pełną gębą – mróz albo chlapa, ciemno. Nic się nie chce, może poza gorącą czekoladą… koniecznie w łóżku, a najlepiej przy dobrym serialu. Takie były moje zimy aż do zeszłego roku. W listopadzie ubiegłego roku przywieźliśmy Bajzla i się zaczęło. Nasze życie przewróciło się do góry nogami, a pierwsze miesiące były podporządkowane szczeniakowi. Co 2-3 godziny spacer na siku, 5 razy dziennie jedzenie, sprzątanie, trening, zabawa. I jakoś ta zima minęła. I… była fajna. A wszystko dzięki Bajzlowi!

Pies jest dobry na wszystko, a już w szczególności na zimowy marazm. Masz gorszy dzień? Idziesz do lasu z psem i po prostu zapominasz. Coś Ci się nie udało? Patrzysz na psa i myślisz, że on Ci się udał i… czujesz dumę. Nic Ci się nie chce? Wiesz, że dla niego musisz się zmobilizować i wyjść z domu, chociaż na ten spacer. Nie wiem, czy coś jest w stanie zastąpić to uczucie. Psy kochają nas bezwarunkowo. Niezależnie od tego, czy odnosimy sukcesy czy nie. Czy wyglądamy ładnie czy trochę mniej. Czy jesteśmy bogaci czy biedni.

pies na zomową depresję

Nigdy nie namawiam nikogo do wzięcia psa, bo uważam, że nie o to chodzi. Ale jeśli miałabym znaleźć jeden argument, taki najważniejszy, dlaczego warto mieć psa, to byłoby to: życie jest po prostu lepsze. Wprawdzie masz mniej czasu na leniuchowanie, mniej pieniędzy na głupoty, nie możesz znów zabalować na imprezie od piątku do niedzieli (bo pies czeka w domu) i zazwyczaj nie możesz znaleźć całej skarpetki do pary (bo w większości zostały już wygryzione dziury). Ale i tak jest niewytłumaczalnie lepiej!

Posiadacze zwierząt żyją dłużej – to fakt. Zwierzęta uczestniczą w terapii ludzi – drugi fakt. Przebywanie z psem sprawia, że podnosi się poziom endorfin w organizmie, zmniejsza się stres i zwiększa się poczucie własnej wartości – trzeci fakt. Badacze podobno doszli do wniosku, że wystarczy spędzić pół roku z psem, aby życie nabrało zupełnie nowej jakości. Całkowicie w to wierzę, bo sprawdziłam to na własnej skórze.

pies na zomową depresję

Dzięki psu częściej się śmiejemy i więcej ruszamy, bo przecież jak mu odmówić zabawy, gdy przybiega cały rozmerdany. I jak się nie roześmiać, gdy on właśnie w szale zabawy przypadkowo wpadł w szafkę albo targa cały dywan przez pół mieszkania. W zimie podczas mroźnych wieczorów, gdy nikt nie rusza się z domu, w parkach spotkać można samych właścicieli psów. Większość z nich wygląda podobnie jak my – czapka, grube rękawice, kubek gorącej herbaty i uśmiech na twarzy. Chyba że twarz zamarza i nie sposób ruszać ustami, wtedy uśmiech jest tylko w głowie.

Mając psa mamy też więcej znajomych. Nie jestem w stanie policzyć, ile osób poznałam dzięki Bajzlowi, ile zawarłam nowych znajomości, nie mówiąc już o zwyczajnych ulicznych pogawędkach z obcymi. Większość mieszkańców naszej dzielnicy poznaliśmy dzięki niemu. Słodki szczeniak skłaniał do zaczepek i tak już zostało – od skinięcia głową do „cześć”, od pogawędki do znajomości. To miłe, gdy ktoś na ulicy, pozornie obcy, mówi „cześć, pozdrów Bajzla”. Tak czy siak, jestem przekonana, że bez psa nadal byłaby to dla nas anonimowa okolica. A tak czuję się tu bezpiecznie i domowo.

Pies integruje. Właściciele psów wymieniają się doświadczeniami, umawiają na wspólne spacery, pożyczają sobie akcesoria czy książki (oczywiście o psach). To bardzo miłe uczucie być częścią grupy społecznej „szczęśliwi posiadacze psa”.

To już druga zima, którą spędzamy z Bajzlem. I też jest fajna. I wiem, że każda kolejna będzie tak samo dobra.